źródło: nto.pl |
Dziś niespodzianka :) Z małym poślizgiem chciałabym zaprezentować wywiad dotyczący soundtracków z ks. dr hab. Markiem Lisem. Jest on doktorem nauk komunikacji społecznej, doktorem habilitowanym teologii, a także kierownikiem Katedry
Homiletyki i Środków Przekazu Wiary Wydziału Teologicznego UO. W tamtym semestrze wprowadzał pierwszy rok Dziennikarstwa w tajniki wiedzy o filmie, a w ubiegłym tygodniu miałam okazję porozmawiać z nim na temat Kubricka, tegorocznych Oscarów, a także polskich kompozytorów muzyki filmowej.
Często się zdarza
tak, że tworzą się pary reżyserów i kompozytorów. Współpracują
oni ze sobą przy wielu filmach, jak np. Kusturica i Bregović. Skąd
fenomen tego zjawiska?
Wynika
to z pewnego współodczuwania dzieła filmowego. Nie jest ono
utworem, w którym pojawia się jakaś przypadkowa muzyka. Jest
natomiast przez wielu twórców jest pomyślane w kategoriach pewnej
całościowości oddziaływania na wyobraźnię widza. Proszę
zwrócić uwagę na przykład na nagrodzonego Oscarem Artystę.
Jest to film, którego paradoksem jest to, że próbuje nas
wprowadzać w świat bez dźwięków. Całościowe przesłanie filmu
pojawia się w scenie, gdy główny bohater jest przesłuchiwany
przez radzieckich agentów. Wołają oni do niego (co możemy
odczytać tylko z ruchu ich warg): „speak” („mów, odezwij
się”). Bohater, który jest aktorem kina niemego, dochodzi do
wniosku, że mowa, słowo są potrzebne. Zanim jednak słowo, tam
najpierw słyszymy muzykę. Muzykę, która jest wkomponowana choćby
przez obecność orkiestry, którą widzimy przed sceną, przed
ekranem. I orkiestry, która wykonuje muzykę na żywo.
Historia
soundtracków jest w ogóle historią szalenie złożoną. Stanowi
pytanie o muzykę, która tak właściwie współfunkcjonowała z
filmami od samego początku. Coś takiego jak kino nieme w gruncie
rzeczy nie istniało...
Nie istniało? Tu pojawia się
pewnie rola tapera.
Tak
- zawsze był to albo taper, albo grupa muzyczna. Jednak bardzo
szybko twórcy filmów doszli do wniosku, że tworzenia muzyki nie
można powierzać przypadkowym wykonawcom (pianistom, taperom),
ponieważ każdy film ma swój specyficzny klimat. Zaczęto więc
dostarczać zamkniętą razem z taśmą filmową w puszce, zapisaną
na papierze muzykę. Zawierała wszelkie wskazówki, jak ma być
wykonywana – żywiołowo, spokojnie, smutno, wolno. Co robił
Chaplin, który tworzył swoje filmy, kiedy kino jeszcze nie miało
fizycznej możliwości zapisu dźwięku? Sam pisał muzykę, ponieważ
filmy nie mogły jej utrwalić i odtworzyć. Dzisiaj często się
zdarza, że to kompozytorzy na zamówienie tworzą ścieżkę
dźwiękową ilustrującą, kreującą emocje, muzykę, która
współniesie znaczenia. Żeby przyjrzeć się temu z bliska,
wystarczy zobaczyć chociażby Lśnienie Stanleya Kubricka.
Zorientujemy się wtedy, jak dalece neutralne obrazy są wzmacniane
albo przekształcane znaczeniowo właśnie przez to, że pojawia się
w nich groźna, niepokojący, straszna muzyka.
Jednak krąży wiele
opinii, że soundtracków z dzieł tego akurat reżysera nie da się
słuchać poza filmem.
Ależ
oczywiście, że się nie nadają do tego! Proszę sobie przypomnieć
film 2001: Odyseja Kosmiczna. Mam wrażenie, że nie ma w nim
żadnej muzyki oryginalnej, napisanej specjalnie dla niego. Tak, jak
to robił chociażby Williams dla Spielberga, czy Ennio Morricone dla
500 dzieł filmowych, które dźwiękowo ilustrował. W przypadku
2001: Odysei Kosmicznej mamy do czynienia z sięgnięciem do
repertuaru muzyki klasycznej. Nabiera ona zupełnie nowych znaczeń
bądź też przypominane są te znaczenia, o których myślał
kompozytor. Also sprach Zaratustra (Tako rzecze Zaratustra)
nagle staje się potężnym hymnem ukazującym pewną przemianę
kulturową czy mitologiczną w scenie, gdy widzimy jak człowiek
staje się z małpy człowiekiem.
Inny przykład: słyszymy dźwięki Nad pięknym modrym Dunajem, do tej pory kojarzące się nam z Wiedniem czy koncertem noworocznym, a w tym filmie nabiera ona charakteru kosmicznego, międzyplanetarnego. Widzimy potężne stacje orbitalne, które się obracają, kręcą – jest to właściwie taniec człowieka wobec gwiazd, wobec planet, wobec przestrzeni. Muzyka z tego filmu Kubricka jest muzyką interesującą, znaną. Jednak z całą pewnością zestawienie potem na płycie takich przypadkowych fragmentów, staje się tylko i wyłącznie składanką. Bo co ma wspólnego twórca z XIX wiecznej epoki romantyzmu niemieckiego z klasycyzmem, czy chociażby muzyką taneczną wiedeńską? Wydaje się to przypadkowe, natomiast jest usprawiedliwione narracją obecną w samym filmie.
Inny przykład: słyszymy dźwięki Nad pięknym modrym Dunajem, do tej pory kojarzące się nam z Wiedniem czy koncertem noworocznym, a w tym filmie nabiera ona charakteru kosmicznego, międzyplanetarnego. Widzimy potężne stacje orbitalne, które się obracają, kręcą – jest to właściwie taniec człowieka wobec gwiazd, wobec planet, wobec przestrzeni. Muzyka z tego filmu Kubricka jest muzyką interesującą, znaną. Jednak z całą pewnością zestawienie potem na płycie takich przypadkowych fragmentów, staje się tylko i wyłącznie składanką. Bo co ma wspólnego twórca z XIX wiecznej epoki romantyzmu niemieckiego z klasycyzmem, czy chociażby muzyką taneczną wiedeńską? Wydaje się to przypadkowe, natomiast jest usprawiedliwione narracją obecną w samym filmie.
Podobnie jest z
Mechaniczną Pomarańczą i dość nietypowym użyciem
Beethovena, prawda?
Martin Scorsese (źródło: fdb.pl) |
Tak,
tak – proszę zauważyć, że jest to metoda pracy różnych
kompozytorów, a może nawet bardziej reżyserów. Są tacy, którzy
sięgają po muzykę istniejącą po to, by coś uprawdopodobnić
albo istnieją na zasadzie pewnego kontrapunktu, jeżeli używamy
języka muzycznego. Na przykład Martin Scorsese rzadko korzysta z
muzyki pisanej przez kompozytorów. Jeżeli opowiada swoje historie,
dziejące się w jego „Małej Italii”, a więc na nowojorskich
Ulicach nędzy pełnych
przestępczości i cwaniaków, to używa muzyki realnej. Takiej, jaką
ci ludzie mogliby słyszeć ze swoich odbiorników radiowych czy w
knajpach, do których chodzą. Wyjątkiem jest wykorzystanie potem Petera Gabriela do Ostatniego kuszenia
Chrystusa, gdzie próbuje opowiedzieć historię muzyką.
Poza tym wystarczy
obejrzeć wyreżyserowany przez niego koncert The Rolling Stones,
żeby przekonać się, w jaki sposób odbiera on muzykę.
Otóż
to! To jest ktoś, kto wie czym ona jest i jakie duże ma znaczenie
także z ekranowego punktu widzenia. Tu się w pełni zgadzam.
Wracając jeszcze na
moment do duetów filmowych, czy wydaje się Panu, że jest to taka
recepta na sukces?
Trzeba
pamiętać też o tym, że twórcy bywają bardzo różni i bardzo
nierówni. Przykładem tego jest Zbigniew Preisner. Razem z
Krzysztofem Kieślowskim współtworzył on jedną z filmowych par –
współpracowali ze sobą od 1984 roku od Bez końca, aż do
ostatniego filmu Kieślowskiego, czyli Trzy kolory: Czerwony.
Są to filmy, w których muzyka pełni ważną rolę. Może
mniejszą w Dekalogu, gdzie się pojawia tylko momentami i
tylko dla podkreślenia czegoś niesłychanie ważnego, jakiejś
zmiany. O ile Dekalog jest bardzo oszczędny muzycznie
(dosłownie po 3-4 wstawki w godzinnym filmie), o tyle Trzy
kolory: Niebieski jest filmem w gruncie rzeczy muzycznym, o
pisaniu muzyki. Podobnie Podwójne życie Weroniki:
opowiada o dziewczynie, która śpiewa. Muzyka jest dla niej
niesłychanie ważna i potem przeżywa ją również jej sobowtór,
bliźniaczka. Jest to interesujące, ponieważ uważny widz, który
przyjrzy się dziełom Kieślowskiego od Bez końca, poprzez
filmy z serii Dekalogu, Podwójne życie Weroniki,
a skończy na serii Trzy kolory, to odkryje że to jest
ta sama muzyka, która się rozwija. Nabiera nowych form i kształtu
- marsz żałobny rozbrzmiewa po raz pierwszy w Bez końca po
to, by stać się muzyka dokończoną i kompletną dopiero właściwie
10 lat później w Trzech kolorach: Niebieskim. Preisner staje
się znaczący dla zrozumienia filmów Kieślowskiego, więc widać,
jak duże znaczenie mają jego kompozycje. Choć sam z muzycznego
punktu widzenia jest twórcą raczej przeciętnym.
To znaczy?
żródło: filmweb.pl |
To
w jakie ma pomysły na frazy muzyczne, jak instrumentalizuje,
świadczy o tym, że to nie jest genialna muzyka. To nie jest muzyka,
której by można było słuchać chętnie i w całości, natomiast
staje się ona ważna w takim czy innym filmie. Trzeba absolutnie
przywołać nazwisko Kilara, który od wielu dziesięcioleci
współpracuje w duecie z Krzysztofem Zanussim. Jest on jednak
wytrawnym kompozytorem - jego muzyka jest znacznie lepszej jakości:
piękniej pisana, bardziej inteligentna. Zresztą Kilara ma pewne
utwory, które co jakiś czas wracają. Przykładem tego może być
wymyślony dla Pana
Tadeusza Andrzeja Wajdy
Polonez, bez którego trudno by sobie wyobrazić większość zabaw
licealnych czy na pożegnanie szkoły. Muzyka tylko filmowa staje się
więc muzyką znaczącą. Możemy mówić o zupełnie odwrotnym
kierunku niż u Scorsesego, o którym wspominaliśmy. Tu mamy film,
który zaproponował tak piękną muzykę, że potem wszyscy chcieli
słuchać tej muzyki niezależnie od filmu. A wszystko to rozgrywa
się na polu spotkania potężnych rzeczywistości kulturowych,
jaką jest muzyka, a z drugiej strony film.